Na gruzowisko nie wjeżdżamy koparką
Treść
Z kierownikiem Zakładu Ratownictwa Technicznego i Medycznego Szkoły Głównej Służby Pożarniczej w Warszawie mł. bryg. dr. inż. Andrzejem Marciniakiem rozmawia Mateusz Dąbrowski
Jakie są zasady przeprowadzania akcji ratunkowych w przypadku trzęsienia ziemi?
- Operacja jest przeprowadzana etapowo. Pierwszy i priorytetowy etap całej operacji polega na lokalizacji osób poszkodowanych w wyniku zniszczeń. W tej fazie działań istnieje konieczność zastosowania sprzętu detekcyjnego, tj. geofonów, kamer wziernikowych czy termowizyjnych. Uniwersalną metodą jest tutaj również wykorzystanie psów poszukiwawczo-ratowniczych, które w tym przypadku są niezawodne. Polegając na ich zmysłach, rozpoczyna się działania, które następnie są wspierane za pomocą urządzeń technicznych.
Co robią ratownicy, gdy osoba poszkodowana zostanie już zlokalizowana?
- Wówczas pozostaje odpowiedni dobór metody dotarcia do rannego. W każdym przypadku występuje podejście indywidualne, które zależy od sytuacji, rodzaju budynku czy możliwości organizacyjno-technicznych na miejscu katastrofy. Jeżeli chodzi o grupy poszukiwawczo-ratownicze działające na obszarze dotkniętym kataklizmem, to są one wyposażone w podstawowy sprzęt ratowniczy, umożliwiający przecinanie ścian, przebijanie otworów, wiercenie czy podpieranie pewnych elementów. W tego typu operacjach bardzo rzadko stosuje się sprzęt ciężki, tj. chociażby dźwigi. W momencie kiedy mamy pewność, że w rejonie katastrofy nie ma już ludzi i nie możemy nikomu zrobić krzywdy, wprowadzany jest sprzęt ciężki i akcja jest kończona.
Jaki specjalistyczny sprzęt jest zabierany na akcje?
- Sprzęt techniczny, wykorzystywany przy zasypach i zawałach, tj. np. geofon, umożliwia wykrycie dźwięków w gruzowisku. Niestety, aby jago działanie było skuteczne, musi być to osoba żywa, która wydaje jakieś dźwięki czy usiłuje się poruszać. Ten sprzęt jest na tyle precyzyjny i czuły, że może zlokalizować nawet drapanie paznokcia. Geofon działa na zasadzie sensora sejsmicznego, który na skutek odpowiedniego wzmocnienia przesyła sygnał, dzięki czemu można dość precyzyjne zlokalizować człowieka. Natomiast kamery wziernikowe są urządzeniami służącymi do precyzyjnego zlokalizowania osoby w gruzowisku. W sytuacji gdy przypuszczamy, iż osoba poszkodowana znajduje się w danym miejscu, co potwierdziły wykonane wcześniej metody, trzeba wprowadzić kamerę wziernikową, żeby ustalić położenie człowieka lub metodę, za pomocą której możemy do niej dotrzeć. Te urządzenia mają możliwość łączności intercomowej, czyli z taką osobą możemy spróbować się porozumieć lub przekazać jej pewne informacje, a także jeśli jest przytomna, uzyskać je od niej. Kamera wziernikowa precyzyjnie ustala pozycję poszkodowanego i daje pewność, że działania przez nas podjęte nie przyniosą zagrożenia dla tej osoby poprzez odpowiedni dobór metody dotarcia do niej. Z kolei kamery termowizyjne czy termalne w przypadku dużego gruzowiska czy pryzmy są mało przydatne, ponieważ detekcja następuje poprzez przewodzenie ciepła przez element. Sprawdzają się one w przypadku wtórnych zagrożeń, np. wtórnych pożarów czy nagrzewania się pewnych elementów.
Która z metod poszukiwawczych jest najskuteczniejsza?
- Nie ma jednej, uniwersalnej metody, najpewniejszą są psy ratownicze. Pies jest pierwszym czynnikiem rozpoznawczym, natomiast kolejne metody są metodami doprecyzowania. W przypadku trzęsień ziemi jest trochę inna sytuacja niż w sytuacjach zawałów górniczych. Górnicy są wyposażeni w lampy z nadajnikami elektromagnetycznymi. Jeżeli człowiek ma ją przy sobie, o wiele łatwiej jest go zlokalizować, ponieważ nadajnik cały czas wysyła sygnał. Natomiast w przypadku trzęsień ziemi osoby poszkodowane takich urządzeń po prostu nie mają.
Ile czasu trwa akcja ratownicza i jak długo osoba uwięziona pod gruzami może przeżyć?
- Badania statystyczne wykazują, że największe prawdopodobieństwo przeżycia osób uwięzionych pod gruzami wynosi do ośmiu godzin. Po tym czasie prawdopodobieństwo przeżycia maleje. Z punku widzenia warunków akcja ratunkowa może inaczej kształtować się w zimie, jak w przypadku zawalenia hali w Chorzowie, a inaczej w warunkach, kiedy temperatura jest znacznie wyższa. Oczywiście występuje odporność osobnicza, gdzie nie ma reguły. Jeden człowiek może wytrzymać w danych warunkach dwie godziny, inny kilka dni. Nie można założyć, że 8 czy 24 godziny są tą wartością graniczną, po której nie wolno podejmować działań ratunkowych. Wiadomo, że po tygodniu prawdopodobieństwo przeżycia jest równe zeru, jednak zdarzały się podobne sytuacje, kiedy przy warunkach sprzyjających (dostęp powietrza) osoba poszkodowana przeżyła.
Do Haiti dotarło 54 ratowników z ciężkiej grupy poszukiwawczo-ratowniczej Państwowej Straży Pożarnej z 10 wyspecjalizowanymi psami w poszukiwaniu żywych osób pod gruzami. Jak będą przebiegały te poszukiwania?
- Nasza grupa uzyskała certyfikat grupy ciężkiej i jej wartość jest na poziomie światowym. Nie ustępujemy w niczym jednostkom z innych krajów, które również są na Haiti. Na miejscu tragedii znajduje się koordynator Międzynarodowej Grupy Doradczej ds. Poszukiwania i Ratownictwa INSARAG i nasza grupa musi wykonywać jego polecenia. Nie ma takiej sytuacji, że przylatuje grupa i rozpoczyna działania poszukiwawcze w dowolnym miejscu. Nasi oficerowie łącznikowi nawiązują kontakt z przedstawicielem INSARAG i są dysponowani na dany obszar. Ratownicy są wykorzystywani maksymalnie, często pracują wiele godzin.
Można obawiać się wybuchu epidemii na Haiti?
- To będzie zależało w dużym stopniu od miejscowych władz i tego, jak sobie poradzą z usuwaniem ciał oraz czy zostanie wprowadzony system koordynujący takie działania. Grupy ratownicze po kilku dniach zostaną wycofane, a sprawa uprzątnięcia terenu i wydobycia ofiar może trochę potrwać. Bywały takie przypadki, że przy temperaturach dodatnich, sprzyjających wybuchowi epidemii, nie dochodziło do niej. Na pewno niektóre obszary mogą być zagrożone. Ważną rolę mogą odegrać w tym przypadku organizacje międzynarodowe, ponieważ władze Haiti w takiej sytuacji potrzebują międzynarodowej pomocy.
Dziękuję za rozmowę.
Nasz Dziennik 2010-01-18 nr 14
Autor: jc