Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Pamięci Marcela Marceau

Treść

Dopiero w drugiej połowie Międzynarodowego Festiwalu Sztuki Mimu można było oglądać spektakle bez czapki i zatyczek do uszu (o czym pisałam w poprzedniej recenzji). Im bliżej końca festiwalu, tym było lepiej. Doprawdy nie potrafię powiedzieć, dlaczego organizatorzy zaprosili z Wrocławia aż trzy spektakle, w tym zupełnie niepotrzebnie dwa z Wrocławskiego Teatru Pantomimy ("Gastronomia" i "Galapagos", pisałam o nich tydzień temu), które obniżyły poziom festiwalu do absolutnego minimum, tak że już chyba bardziej nie można. Ponadto trudno to, co obejrzeliśmy, nazwać pantomimą. Trzeci wrocławski spektakl to "Głód" według powieści Knuta Hamsuna, prezentowany przez Teatr Formy z wyraźnymi ambicjami w kierunku poetyckiej metafory oraz użyciem środków wyrazu właściwych nie tylko sztuce pantomimy. Najbardziej pantomimiczny natomiast, w ścisłym tego słowa znaczeniu, był spektakl składający się z samych etiud. Była to prezentacja pracy Szkoły Pantomimy działającej w Teatrze na Woli. Prócz studentów wystąpili świetni zawodowi artyści, wśród nich znakomity mim, Amerykanin Gregg Goldston, uczeń słynnego francuskiego artysty Marcela Marceau, jednego z najwybitniejszych mimów w historii sztuki pantomimicznej. Marcel Marceau zmarł niespełna rok temu. Ten wieczór poświęcony był właśnie pamięci artysty, a Gregg Goldston zaprezentował - można powiedzieć - wręcz kwintesencję sztuki mimu w swoich etiudach solo, a także w duetach ze świetnymi artystami, również amerykańskimi: Lorie Heald i Rickiem Wamerem (oboje podczas festiwalu prowadzili warsztaty teatralne, a w spektaklu zaprezentowali swoje własne doskonałe umiejętności). Ale gwiazdą wieczoru był Gregg Goldston. Jego pierwszą etiudę z kapeluszem, rozgrywającą się w całkowitej ciszy, bez wspomagania jakimkolwiek dźwiękiem, powinni obowiązkowo oglądać nie tylko studenci pantomimy, ale i przyszli aktorzy dramatyczni edukujący się w szkołach teatralnych. Tutaj właśnie artysta (który jest także pedagogiem, prowadzi w Ameryce szkołę pantomimy) zaprezentował cały wachlarz narzędzi, jakimi należy posługiwać się, a które tkwią w naszym ciele, w naszych rękach, nogach, twarzy, oczach, w całej sylwetce. Artysta mimu jest całkowicie samowystarczalny. Za pomocą swego ciała, giętkości dłoni, tułowia, stóp, wyrazistości oczu i całej mimiki kreuje rzeczywistość w najrozmaitszych jej wymiarach, od czysto zewnętrznych wydarzeń do przeżyć całkowicie introwertycznych. Może wykreować świat zewnętrzny i wewnętrzny postaci, którą gra, jej radość i smutek, jej płacz i zakochanie. Wszystko. Łącznie z przeżyciami metafizycznymi i mistycznymi. Gregg Goldston to wszystko potrafi, jest wybitnym artystą. Jego etiuda z parasolką tak zaczarowała publiczność, że bylibyśmy w stanie twierdzić, iż silny wiatr porywający parasol unosił w górę także trzymającego ów parasol Goldstona. Ale żeby tak silna sugestia zdominowała rzeczywistość realną, trzeba być wielkim, doskonałym artystą. I mieć świadomość każdego szczegółu, który uruchamia odpowiednią sferę przeżyć, i pokazać to tak, aby było to czytelne po stronie widowni. Tak jak czytelna jest piękna, pełna subtelnego humoru etiuda, w której Goldston kreuje rolę muzyka grającego w orkiestrze, a po chwili przeobraża się w jego instrumenty, czy to skrzypce, czy wiolonczelę, czy fortepian, czy nawet kontrabas. Przemiana następuje błyskawicznie, a widz równie błyskawicznie odbiera kolejne wcielenia artysty. Na koniec żart w duecie Gregg Goldston i Bartłomiej Ostapczuk (dyrektor festiwalu) sprawia wrażenie wspaniałej improwizacji, ale przecież ta "improwizacja" to majstersztyk warsztatowy. Świetnie także zaprezentowali się młodzi artyści, studenci pantomimy. Ich popisowy - można powiedzieć - numer to scena w kinie, kiedy jako widzowie zaczynają na serio przeżywać perypetie postaci filmowych i wchodzą w ich role. A już na sam koniec niespodzianka, na zawieszonym w tyle sceny ekranie zobaczyliśmy kilkunastominutowy film z udziałem samego Marcela Marceau. Można było zaobserwować, jak silne "piętno" (w tym najlepszym znaczeniu) wywarł Marceau na sztuce Goldstona, który z jednej strony czerpał z niego (był wszak jego uczniem), z drugiej zaś zachował swoją artystyczną indywidualność. Wierność wytyczonemu sobie kierunkowi stylistycznemu prezentuje też bardzo popularna nie tylko w Wielkiej Brytanii Nola Rae. W swoich mimodramach (występuje solo) łączy klaunadę ze sztuką pantomimy, tańcem, lalkarstwem. Na festiwalu pokazała "Exit Napoleon pursued by rabbits" (Napoleon wychodzi prześladowany przez króliki). Rzecz o wyraźnie pacyfistycznym przesłaniu. To historia błazna, który pnie się coraz wyżej dzięki sprzyjającym okolicznościom, zostaje tyranem, wydaje mu się, że jest Kutuzowem, Napoleonem, a nawet Hitlerem. Wszystko, czego się tknie, ulega zniszczeniu. W końcu doprowadza go to do samozagłady. Tak w największym skrócie wygląda portret tyranii. Męska rola znakomicie poprowadzona przez kobietę mima. Artystka uprawia klasyczną formę kontaktu z widzem, wciągając go do swojej gry. Jednym to się podoba, innym nie. Ja nie przepadam za takim realizowaniem "artystycznym" siebie jako widza. Niektórych może też irytować fakt, że artystka w opowiadanej fabułce nie zaskakuje widowni, że pewne sceny można z góry przewidzieć, ale taka jest właśnie konwencja przyjęta przez Nolę Rae. Nie bazuje na zaskakiwaniu widza niespodzianymi scenami, pragnie przeprowadzić założone przez siebie przesłanie, które w humorystycznej formie zawiera niezwykle poważny problem. Mnie jednak najbardziej podobał się wieczór etiud, pokazu czystej, pięknej pantomimy, łączącej klasykę ze współczesnymi środkami wyrazu. Pantomimy, w której znalazło się miejsce i na dramat, i na komedię, i na realność przekazu, i na fabułkę, i na metaforyczny skrót odwołujący się do poezji oraz tego wszystkiego, co zawarte jest w niej między wierszami. Na szczęście taka pantomima nie odeszła wraz ze śmiercią Marcela Marceau, lecz dzięki takim artystom jak Gregg Goldston istnieje, a co więcej - uczy się jej następne pokolenie. Temida Stankiewicz-Podhorecka 8. Międzynarodowy Festiwal Pantomimy w Teatrze na Woli, Warszawa. "Nasz Dziennik" 2008-09-03

Autor: wa