Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Wisła kontra Legia, czyli ligowy klasyk pod Wawelem

Treść

Przez kilka ostatnich lat mecze piłkarzy Wisły Kraków i Legii Warszawa decydowały o mistrzostwie Polski i były najważniejszymi wydarzeniami sezonu. Teraz jest inaczej. Wisła zajmuje w ligowej tabeli dopiero piąte miejsce, Legia jest czwarta. Obu może zabraknąć nie tylko na podium, ale i w europejskich pucharach. Mimo to dzisiejsza potyczka oczekiwana jest z ogromnymi nadziejami, bo to przecież klasyk i starcie dwóch odwiecznych rywali. A do tego to mecz ostatniej nadziei - dla jednych i drugich. Jeszcze nie tak dawno Legia była w tabeli za Wisłą, prezentując... właściwie nie prezentując żadnego stylu. Grała marnie, traciła punkty, zatracała się w ligowej szarzyźnie. W pewnym momencie włodarze klubu powiedzieli jednak "basta": zmienili trenera, Dariusza Wdowczyka zastąpił Jacek Zieliński i drużyna niemal natychmiast przeszła niezwykłą metamorfozę. W trzech meczach pod wodzą nowego szkoleniowca zdobyła komplet punktów, strzeliła dziewięć bramek, nie straciła żadnego i odzyskała nadzieję na wywalczenie co najmniej wicemistrzostwa Polski (gwarantującego występ w europejskich pucharach). Na razie ma stratę sześciu punktów do prowadzącego duetu GKS Bełchatów - Zagłębie Lubin. Sporą, ale realną do odrobienia. Pod jednym warunkiem - już do końca sezonu legioniści nie mogą sobie pozwolić na stratę punktów. Czyli mówiąc krotko - muszą i dziś pod Wawelem zgarnąć pełną pulę. Czy to realne? Przyglądając się ostatnim wydarzeniom - tak. Bo Wisła tak jak fatalnie spisywała się na początku rundy wiosennej, tak fatalnie gra dalej. Wszyscy - działacze, trenerzy, piłkarze sprawiają wrażenie dzieci zagubionych we mgle. Podejmują dziwne decyzje, nie potrafią poradzić sobie z zataczającym coraz szersze kręgi kryzysem. Zawodnicy wychodzą na boisko, by odrobić pańszczyznę z jednym jedynym wyjątkiem - bramkarzem Emilianem Dolhą, który w każdym meczu ratuje drużynie punktową zdobycz. Grają bez ładu i składu, bez żadnej myśli taktycznej i co gorsze - bez większego zaangażowania. No ale czy może być inaczej, skoro prowadzi ich czwarty w sezonie trener (Kazimierz Moskal) - do tego tymczasowy, który najchętniej chciałby zrzucić ze swych barków to brzemię. W obu drużynach nastroje są zatem diametralnie różne. Legia znalazła się na fali, Wisła spada na łeb na szyję. Do tego krakowianie borykają się z ogromnymi kłopotami kadrowymi. Marek Zieńczuk, Patryk Małecki, Michael Thwaite, Radosław Sobolewski, Nikola Mijailović, Mauro Cantoro i (prawdopodobnie) Jakub Błaszczykowski - to lista graczy, których Moskal nie będzie mógł brać pod uwagę przy ustalaniu składu. Legia też ma problemy (urazy Bartłomieja Grzelaka, Dicksona Choto i Sebastiana Szałachowskiego), ale są one niewielkie w porównaniu z problemami rywala. Czyli wszystko wskazuje na gości? Niekoniecznie! Bo wiślacy muszą się kiedyś przełamać, a najlepszą okazją jest potyczka z Legią. Zawodnicy "Białej Gwiazdy" zapowiadają, że od pierwszej do ostatniej minuty będą "gryźć trawę", nie pozwolą rywalowi rozwinąć skrzydeł. W drużynie panuje wielka mobilizacja, a dodatkowym atutem będzie własne boisko i kibice. Szanse wydają się być zatem wyrównane. I jedni, i drudzy mają atuty i mają o co walczyć. Bo tak naprawdę to jeszcze nawet krakowianie - mimo 9-punktowej straty do liderów - mogą powalczyć o europejskie puchary. Terminarz spotkań jest bowiem tak ciekawy, iż możni zagrają między sobą, zatem potracą jeszcze punkty. To szansa dla obu dzisiejszych rywali. Zarówno Wisła, jak Legia mają jeszcze o co grać. Nie mogą tylko pozwolić sobie na jakiekolwiek straty. Muszą do końca sezonu tylko i wyłącznie wygrywać. Ligowy klasyk pod Wawelem nabrał zatem wymiaru meczu ostatniej nadziei. Remis nie zadowoli nikogo. Obie drużyny zagrają o zwycięstwo, a to gwarantuje emocje i bramki. Piotr Skrobisz "Nasz Dziennik" 2007-04-27

Autor: wa